Tym wielkim - pozytywnym, zaskoczeniem był niepozorny balsamik do ust Therapeutic Conditioning Balm w wersji Vanilla Creme, który można znaleźć tutaj . Okazało się, że to małe cudeńko jest świetnym nawilżaczem o boskim słodkim waniliowo-nieokreślonym zapachu, który pokochałam od pierwszego użycia. A zamówiłam przypadkiem :). Po prostu wrzuciłam do koszyka razem z wszystkim co miałam na wishliście, żeby zobaczyć jak dużo bym chciała, a później przy jej weryfikacji do zamówienia, nie zauważyłam go i nie wykasowałam z listy (nie uważałam by był mi niezbędny i planowałam zamówić go dopiero kiedyś w bliżej nieokreślonej przyszłości). Los chciał, żebym go dostała w swoje łapki!
Balsamik ma prześliczny waniliowo-słodki zapach oraz cudowną delikatną, gładką, aksamitną konsystencję - mam wrażenie jakby sam prześlizgiwał mi się po ustach kiedy go używam. Nie barwi ust, daje lekki połysk, no może delikatne rozjaśnia. Na ustach utrzymuje się około godziny (jak to balsamy), ale ja uwielbiam go używać, więc cały czas poprawiam :D. Filigranowe opakowanie pozwala trzymać go nawet w portfelu. Ma niewysoką cenę - 1,50Ł i jest dostępny w czterech smako-odcieniach:
Strawberry Creme
Vanilla Creme
Orange Creme
Blackberry Creme
Osobiście mam w planach wypróbowanie jeszcze wersji truskawkowej i jagodowej, bo niestety pomarańczowa nie jest w kręgu moich zainteresowań, jako że nie lubię zapachu pomarańczy.
Skład sztyftu został już przeanalizowany przez twórców strony cosmeticdatabase.com, do której to analizy pozwolę sobie podrzucić Wam linka i w związku z tym oszczędzę sobie przepisywania tamtejszych treści (co prawda strona jest po angielsku, ale myślę, że większości z Was nie sprawi to kłopotu, no i od czego jest google.translate :D). Napiszę tylko pokrótce, że kosmetyk został w kryterium "zagrożenia" oceniony na 2 z możliwych 10 punktów - tzw. "low hazard", czyli niską szkodliwość. Sam sztyft, jak zresztą ich większość, jest na bazie parafiny, jednak, jako, że nie jest to produkt nakładany na skórę, nie doświadczymy parafinowego "zapychania", a jest ona niezbędna jako składnik nawilżający, natłuszczający i filmotwórczy (pozostawia na naszych ustach ochronną warstwę zapobiegającą wysuszaniu). Jedynie jego dodatek smakowo-zapachowy wzbudził niejakie zastrzeżenia, aczkolwiek znajduje się on na przedostatnim miejscu w składzie.
Summa summarum - polecam Wam ten cudny balsam, bo dla niego rzuciłam Tisane, który był moim wieloletnim faworytem. Oczywiście jeżeli Wasze usta wymagają silniejszej interwencji polecam mimo wszystko niezastąpiony Carmex (którego zapachu nie trawię, ale jak mus to mus), a ten warto stosować zapobiegawczo na co dzień.
Jedyną małą wadą jest fakt, że kiedy mamy bardzo, bardzo spierzchnięte usta i dużo frywolnych skórek, balsamik zbiera się pomiędzy nimi i daje mało estetyczny efekt... Jednakże dobry peeling z cukru i miodu aby usunąć skórki i już możemy zastosować ELFowy sztyft :).
Skład: Mineral Oil, Octyl Palmitate, Caprylic/Capric Triglycerides, Ceresin Wax, Petrolatum, Microcrystalline Wax, Cetyl Alcohol, Flavor, Ascorbyl Palmitate
P.S. Nowy outfit bloga dostosowany do miesiąca :). Nie lubię walentynek i planuję zamanifestować to na opak :D
Miałam ten truskawkowy- moje elfowe must have! Absolutnie!! :)
OdpowiedzUsuńTeż mam ten truskawkowy :) Polecam :)
OdpowiedzUsuńSzkoda, że elf nie jest dostępny w PL tylko trzeba go zamawiać z zagranicy. Ten truskawkowy kusi. Obserwuje Cię jak justynka889 i zapraszam do mnie na bloga:)
OdpowiedzUsuńP.s ale walentynkowo u Ciebie już :) Fajne te serduszka czuć klimat ha
POzdrawiam
Wlasnie kompletuje produkty do nowej paczki z ELFa i ten tez wyladowal tam przypadkiem. O dobra kobieto, dzieki tobie i ja go stamtad nie wyrzuce ;)
OdpowiedzUsuńoch wanilia...kocham wanilie może kiedyś sie na nią zdecyduję:))
OdpowiedzUsuń