Dawno, dawno temu był sobie krem idealny, uwielbiałam go, chciałam pozostać przy nim co najmniej na pół życia. Bum. Wycofali go. No i cóż miałam począć? Zaczęłam szukać. Próbowałam różnych kombinacji, kompozycji zapachowych, konsystencji, kremów do skóry suchej, matujących, nawilżających, nawet tłustych - no po prostu przerobiłam już w życiu naprawdę sporo przeróżnych mazideł, ale żadne nie zastąpi mi mojego ukochanego kremu... tumdududuuuum! (<--werble) L'Oreal Happyderm. Wiem, wiem - spodziewałyście się pewnie jakiegoś kompletnie nieznanego cudu, a tu zwykły L'Oreal. Dla mnie niezwykły - naprawdę kochałam ten krem! Niestety tak jak napisałam - wycofano go, a ja zostałam zmuszona do znalezienia następcy. No i można powiedzieć, że znalazłam.
Krem Biotherm Aquasource wpadł w moje ręce zupełnie przypadkiem - najpierw w postaci próbki, a potem na drodze wymianki z inną blogerką (przepraszam - nie pamiętam z kim :( to było ze 2 lata temu) i bardzo się polubiliśmy. Tak bardzo, że zdecydowałam się wydawać na niego niebagatelną kwotę ponad 100zł za 50ml. Przypadł mi do gustu szczególnie dlatego, że ma konsystencję bardzo podobną do Happydermu, a mianowicie jest hydrożelem. Jest lekki, szybko się wchłania, nie pozostawia wyczuwalnej warstwy na skórze. Ponadto ma przyjemny, świeży zapach i dobrze nawilża. Nadaje się również bardzo dobrze pod makijaż. Stosuję go głównie na dzień, ale czasami również grubszą warstwę na noc. Zazwyczaj kupuję go na lato, ponieważ w czasie upałów sprawdza się bardzo dobrze - jego lekka konsystencja spisuje się świetnie w gorące dni - nie odczuwam natychmiastowej potrzeby zmycia go z twarzy tak jak to bywa w przypadku tradycyjnych kremów.
Mimo wielu jego plusów, prawdopodobnie nie zdecyduję się na ponowny zakup, ponieważ mam teraz sporo zapasów kremowych i mam nadzieję znaleźć sobie jakiś tańszy zamiennik. Poza tym mam wrażenie, że moja skóra chyba się do niego przyzwyczaiła i nie czuję jego nawilżających właściwości tak intensywnie jak kiedyś.
Podsumowując - uważam, że to bardzo fajny krem, ale za zbyt wysoką cenę - mam nadzieję znaleźć coś podobnego w moich "zapasowych pudłach", które będę w najbliższym czasie starała się opróżniać ;). Oczywiście mogę go polecić - sama jestem z niego bardzo zadowolona i gdyby nie fakt, że mam aktualnie inne potrzeby wymagające pewnego nakładu finansowego, to na pewno bym go kupiła ponownie. Jeżeli nie uda mi się znaleźć lepszego, bądź przynajmniej porównywalnego kremu to pewnie za jakiś czas do niego wrócę. Na pewno jest wart wypróbowania, a próbki są dostępne w aptekach :).
PLUSY:
- lekka konsystencja hydrożelu
- szybko się wchłania
- dobrze nawilża
- bardzo przyjemny, świeży zapach
- nie pozostawia wyczuwalnej "warstwy" na skórze
- ładne, solidne opakowanie
- ładny kolor :D
- nadaje się pod makijaż
- idealny na lato
MINUSY:
- cena odstrasza - waha się od 100 (allegro) do nawet 160zł
- moja skóra chyba się przyzwyczaiła i nie odczuwam już takiego nawilżenia jak kiedyś
OCENA OGÓLNA:
5-/6
sobota, 31 sierpnia 2013
piątek, 30 sierpnia 2013
Pachnący Piątek z Goodies.pl - Yankee Candle - Na jednej z dzikich plaż...
Jako że mamy dzisiaj piątek, "nadejszła wiekopomna chwila", aby zaprezentować Wam pierwsze wydanie mojej cotygodniowej, blogowej serii postów pt. Pachnący Piątek z Goodies.pl. Zgodnie z tym co obiecałam Wam w zeszłym tygodniu, do pierwszych testów wybrałam zestaw trzech wosków tworzących kompozycję, której nadałam tytuł Na jednej z dzikich plaż... Dlaczego tak? Odpowiedź jest bardzo prosta!
W skład pierwszej zapachowej kompozycji, która towarzyszyła mi przez cały tydzień weszły woski Yankee Candle o wdzięcznych nazwach:
- Sun&Sand - Słońce i piasek
- Beach Wood - Drewno z plaży
- Fireside Treats - Opiekane pianki
Czy nie kojarzą Wam się one z ciepłym letnim wieczorem na dzikiej plaży, w oddali słońce powoli chowa się za horyzont grając złotem i czerwienią, siedzicie przy ognisku i na patykach opiekacie pianki marshmallows? Połączenie tych trzech wosków w jeden zestaw było dla mnie tak naturalne, że postanowiłam wypróbować je jako pierwsze, tym bardziej kiedy wpadłam na pomysł jak zatytułować tą kompozycję - Na jednej z dzikich plaż zespołu Rotary to jedna z moich ulubionych piosenek lat 90 i polskich utworów w ogóle :).
Przejdźmy jednak do rzeczy, czyli do poszczególnych zapachów :).
Yankee Candle - Sun&Sand
Na wstępie napiszę jedno - pachnie obłędnie! Dokładnie tak jak olejek Nuxe, którego zapach uwielbiam, więc był zapachowym strzałem w dziesiątkę! Choć po opisie miałam wobec niego mieszane uczucia, to kiedy przeczytałam na kilku blogach, że przypomina Nuxe, nie miałam wątpliwości, że przypadnie mi do gustu. Zapach olejku Nuxe wyczuwalny jest przede wszystkim przed zapaleniem wosku, natomiast po jego roztopieniu "Nuxowemu" aromatowi towarzyszy jeszcze dodatek piżma. Na całe szczęście nie czuję w nim obiecywanej przez producenta lawendy, pomarańczy i cytryny ;). Zapach jest dość intensywny, czuć go w całym pomieszczeniu. Określiłabym go jako ciepły i otulający - słońce i plaża + zapach olejku Nuxe to w końcu idealne połączenie :D. Dla mnie hit i na pewno jeszcze u mnie kiedyś zagości :).
Yankee Candle - Beach Wood
Moim zdaniem jest to męski, perfumowy zapach - bardzo mi się podoba, ma dobrą intensywność i naprawdę "wpadł mi w nos"! Jest zmysłowy, dość ciężki, świetny na wieczór. Nie wiem cóż ma wspólnego z plażowym drewnem, bo w zapachu takowego doszukiwałabym się słonej nuty, ale kompletnie mi to nie przeszkadza, ponieważ na pewno zagości on u mnie ponownie. Jedyne bardzo dalekie skojarzenie tego zapachu z drewnem z plaży to wyobrażenie przystojnego, pachnącego perfumami mężczyzny, który zbiera na plaży drewno, aby rozpalić ognisko dla swojej kobiety - no ale przyznacie, że trzeba popuścić wodze fantazji :D. Jeżeli lubicie zapachy męskich perfum to Beach Wood zapewne przypadnie Wam do gustu :).
Yankee Candle - Fireside Treats
Przyznam się Wam, że wiązałam z tym zapachem wielkie nadzieje - bo jedzeniowy, czyli taki "mój". Niestety zawiodłam się (duży smuteczek ;)) i już spieszę z wyjaśnieniami. Niestety zapach okazał się ciężkim ulepkiem słodkości, którego nie jestem w stanie znieść, zwłaszcza teraz - latem. Dam mu jeszcze szansę jesienią lub zimą, ale chyba się nie polubimy - za dużo tego słodkiego... Może jednak nie jestem aż taką fanką słodyczy? ;)
Mam nadzieję, że pierwsze wydanie Pachnącego Piątku z Goodies.pl przypadło Wam do gustu :). Jeżeli macie jakieś sugestie co do formy recenzji wosków, albo chciałybyście, abym w najbliższym czasie przetestowała dla Was jakiś konkretny zapach - chętnie poczytam o tym w komentarzach :). Dla mnie i mojego noska będzie to wielka przyjemność :D. Już w poprzednim poście pojawiły się wskazówki na temat przyszłych Pachnących Piątków, więc mogę Wam zdradzić, że za tydzień będzie bardzo owocowo, a z kolei za dwa - oddam się aromatom waniliowym :). Ja zazwyczaj mam duże trudności z podejmowaniem decyzji, więc z wielką chęcią pozwolę Wam zdecydować o kolejności testowania moich pachnących maleństw :D.
W skład pierwszej zapachowej kompozycji, która towarzyszyła mi przez cały tydzień weszły woski Yankee Candle o wdzięcznych nazwach:
- Sun&Sand - Słońce i piasek
- Beach Wood - Drewno z plaży
- Fireside Treats - Opiekane pianki
Czy nie kojarzą Wam się one z ciepłym letnim wieczorem na dzikiej plaży, w oddali słońce powoli chowa się za horyzont grając złotem i czerwienią, siedzicie przy ognisku i na patykach opiekacie pianki marshmallows? Połączenie tych trzech wosków w jeden zestaw było dla mnie tak naturalne, że postanowiłam wypróbować je jako pierwsze, tym bardziej kiedy wpadłam na pomysł jak zatytułować tą kompozycję - Na jednej z dzikich plaż zespołu Rotary to jedna z moich ulubionych piosenek lat 90 i polskich utworów w ogóle :).
Przejdźmy jednak do rzeczy, czyli do poszczególnych zapachów :).
Yankee Candle - Sun&Sand
Na wstępie napiszę jedno - pachnie obłędnie! Dokładnie tak jak olejek Nuxe, którego zapach uwielbiam, więc był zapachowym strzałem w dziesiątkę! Choć po opisie miałam wobec niego mieszane uczucia, to kiedy przeczytałam na kilku blogach, że przypomina Nuxe, nie miałam wątpliwości, że przypadnie mi do gustu. Zapach olejku Nuxe wyczuwalny jest przede wszystkim przed zapaleniem wosku, natomiast po jego roztopieniu "Nuxowemu" aromatowi towarzyszy jeszcze dodatek piżma. Na całe szczęście nie czuję w nim obiecywanej przez producenta lawendy, pomarańczy i cytryny ;). Zapach jest dość intensywny, czuć go w całym pomieszczeniu. Określiłabym go jako ciepły i otulający - słońce i plaża + zapach olejku Nuxe to w końcu idealne połączenie :D. Dla mnie hit i na pewno jeszcze u mnie kiedyś zagości :).
Yankee Candle - Beach Wood
Moim zdaniem jest to męski, perfumowy zapach - bardzo mi się podoba, ma dobrą intensywność i naprawdę "wpadł mi w nos"! Jest zmysłowy, dość ciężki, świetny na wieczór. Nie wiem cóż ma wspólnego z plażowym drewnem, bo w zapachu takowego doszukiwałabym się słonej nuty, ale kompletnie mi to nie przeszkadza, ponieważ na pewno zagości on u mnie ponownie. Jedyne bardzo dalekie skojarzenie tego zapachu z drewnem z plaży to wyobrażenie przystojnego, pachnącego perfumami mężczyzny, który zbiera na plaży drewno, aby rozpalić ognisko dla swojej kobiety - no ale przyznacie, że trzeba popuścić wodze fantazji :D. Jeżeli lubicie zapachy męskich perfum to Beach Wood zapewne przypadnie Wam do gustu :).
Yankee Candle - Fireside Treats
Przyznam się Wam, że wiązałam z tym zapachem wielkie nadzieje - bo jedzeniowy, czyli taki "mój". Niestety zawiodłam się (duży smuteczek ;)) i już spieszę z wyjaśnieniami. Niestety zapach okazał się ciężkim ulepkiem słodkości, którego nie jestem w stanie znieść, zwłaszcza teraz - latem. Dam mu jeszcze szansę jesienią lub zimą, ale chyba się nie polubimy - za dużo tego słodkiego... Może jednak nie jestem aż taką fanką słodyczy? ;)
Mam nadzieję, że pierwsze wydanie Pachnącego Piątku z Goodies.pl przypadło Wam do gustu :). Jeżeli macie jakieś sugestie co do formy recenzji wosków, albo chciałybyście, abym w najbliższym czasie przetestowała dla Was jakiś konkretny zapach - chętnie poczytam o tym w komentarzach :). Dla mnie i mojego noska będzie to wielka przyjemność :D. Już w poprzednim poście pojawiły się wskazówki na temat przyszłych Pachnących Piątków, więc mogę Wam zdradzić, że za tydzień będzie bardzo owocowo, a z kolei za dwa - oddam się aromatom waniliowym :). Ja zazwyczaj mam duże trudności z podejmowaniem decyzji, więc z wielką chęcią pozwolę Wam zdecydować o kolejności testowania moich pachnących maleństw :D.
czwartek, 29 sierpnia 2013
Sleek Makeup - Subiektywny ranking palet wg Siulki :)
Narobiłam się nad fotami, obróbką i skleceniem ich w całość jak dziki osioł, więc uprasza się Państwa o miłe komentarze, niemiłych natomiast nie przyjmę do wiadomości :D. Bo jak ja sobie coś umyślę to nie ma przeproś i musi być. No i sobie umyśliłam - na fali ostatnich częstych postów o paletach Sleek, że zrobię ranking. Ale czymże byłby ranking bez fotek? No to fotki są. Robiłam chyba ze 4 godziny, ale są, jestem dumna - nie odbierajcie mi tego - pliz :D.
Idziemy dalej - nazywam się Kasia i jestem nie-do-końca-anonimową Sleekoholiczką. Dzisiaj przedstawiam Wam komplet moich ślicznotek - sztuk 11 - i już wiem, że to nie koniec, bo jak zobaczyłam kolekcję Vintage Romance to z miejsca serce zabiło mi szybciej ;).
Ciekawa jestem czy macie podobne odczucia do mnie i czy uszeregowałybyście palety w takiej samej kolejności :).
Idziemy dalej - nazywam się Kasia i jestem nie-do-końca-anonimową Sleekoholiczką. Dzisiaj przedstawiam Wam komplet moich ślicznotek - sztuk 11 - i już wiem, że to nie koniec, bo jak zobaczyłam kolekcję Vintage Romance to z miejsca serce zabiło mi szybciej ;).
Ciekawa jestem czy macie podobne odczucia do mnie i czy uszeregowałybyście palety w takiej samej kolejności :).
Miejsce I - Oh So Special
Moja ulubienica, jeżeli musiałabym wybrać jedną jedyną paletkę, wybrałabym ją. Odpowiada mi pod każdym względem - stosunku matów do metalików, pigmentacji, relacji "ciepło-zimno" w odcieniach. Nie spodziewałam się, że to właśnie ona będzie tak długo utrzymywała się na I-szym miejscu, zwłaszcza gdy zakupiłam Au Naturel - jednak okazało się, że Oh So Special trzyma się mocno i nie zapowiada się na spadek z pozycji nr I. Jak widzicie jest ona jeszcze w wersji "gofrowanej" - była to bowiem jedna z pierwszych moich palet Sleeka, zakupiona bodajże na Paatal.pl.
Miejsce II - Storm
Zasłużone II miejsce zajęła paleta Storm, którą wygrałam w konkursie facebookowym Alledrogeria.pl. Niestety troszkę ucierpiała w transporcie co widać po ubytku cienia granatowego oraz zmasakrowanym bordowym ;). Zupełnie nie przeszkodziło mi to w pokochaniu jej, ponieważ zawiera mój ulubiony odcień ciepłego brązu oraz piękne metaliki <3.
Miejsce III - Au Naturel
Miejsce III przypadło w udziale palecie Au Naturel, która - z tego co widziałam wielokrotnie w komentarzach, u wielu z Was jest na I-szym miejscu. U mnie znalazła się "dopiero" na III pozycji, ponieważ brązy i beże w niej zawarte są dla mnie nieco zbyt chłodne i żółte. Zazwyczaj gdy jej używam dodaję jeszcze jakiegoś cieplejszego odcienia z Oh So Special lub Storm. Nie zmienia to faktu, że bardzo lubię tą paletę i nie żałuję jej zakupu (poczynionego bodajże na Paatal.pl).
Miejsce IV - Darks
Tuż za podium ląduje recenzowana niedawno paletka Darks. Odpowiadałam Wam w komentarzach, że jest u mnie w pierwszej piątce i dzisiaj to potwierdzam. Zawiera mój drugi ulubiony ciepły brązik :D. Zakupiona na Cocolita.pl.
RECENZJA
RECENZJA
Miejsce V - Respect
Jej recenzja jeszcze dobrze nie wystygła, a już pokazuję ją Wam ponownie - tym razem w rankingu na miejscu V. Zwłaszcza 8 kolorów z lewej jest przeze mnie często używanych, choć w makijażu zamieszczonym w poście z recenzją pokusiłam się na pomarańczki :D.
Otrzymałam ją w ramach współpracy od Cocolita.pl.
RECENZJA
Otrzymałam ją w ramach współpracy od Cocolita.pl.
RECENZJA
Miejsce VI - Showstoppers
Przyznaję się, że trochę zaniedbuję tą paletkę - być może dlatego przypadło jej dopiero VI miejsce w rankingu. Ma ciekawe kolory i chyba muszę spróbować częściej wyciągać ją na światło dzienne. Takie śliczne metaliki i boski brokatowy fiolet nie powinny się marnować! Tak czy inaczej - dość rzadko jej używam i stąd szósta pozycja. Swoją drogą ciekawa jestem czy Sleek zadbał już o poprawienie nazw we "wkładkach" do tych palet ;).
Ta paleta również trafiła do mnie z Cocolita.pl.
RECENZJA
Ta paleta również trafiła do mnie z Cocolita.pl.
RECENZJA
Miejsce VII - Supreme
Supreme to paletka, którą kupiłam na Cocolita.pl, aby zmierzyć się z jej kolorami w makijażu. A przy okazji, żeby stworzyć chłodną przeciwwagę dla Respect (obie pochodzą z kolecji Shangri-La). Zmierzyłam się i... jakoś w codziennych makijażach nie było mi z nią po drodze. Nie są to typowe kolory klasycznego makijażu, ale mimo wszystko Supreme ma w sobie coś :).
RECENZJA
RECENZJA
Miejsce VIII - Snapshots
Na VIII miejscu znalazła się paleta Snapshots, której metaliczne cienie lubię wykorzystywać do kresek na dolnej powiece. Mają fenomenalną pigmentację i świetnie się do tego celu nadają. Mimo wszystko używam jej dość rzadko, ponieważ te dość krzykliwe kolory zazwyczaj nie pasują do zwyczajnego makijażu dziennego. Otrzymałam tą paletkę od Alledrogeria.pl.
RECENZJA
RECENZJA
Miejsce IX - Curacao
Jedna z najbardziej kolorowych, a przy tym mocno napigmentowanych palet w mojej kolekcji - Curacao, znalazła się na IX miejscu w zestawieniu, ponieważ stosunkowo rzadko mam potrzebę używania tak agresywnych kolorów. Mam nadzieję, że to się zmieni, bo dzięki temu postowi zdaję sobie sprawę, że mam całą masę cieni, których używam rzadko, a są przecież takie piękne <3. Sprawiłam ją sobie już dość dawno temu (w końcu to "goferek") - korzystałam z Paatal.pl - była moją pierwszą tak kolorową paletą.
Miejsce X - Brights
Recenzja tej palety pojawiła się całkiem niedawno i wspominałam w niej, że niestety zawiodłam się na pigmentacji cieni w niej zawartych - stąd przedostatnie miejsce tej palety w rankingu. Kolory są przepiękne i uwielbiam na nią patrzeć, jednak jest jedną z najrzadziej używanych przeze mnie paletek.
Miejsce XI - Acid
Acid to moja pierwsza paleta ze Sleeka - otrzymałam ją w ramach współpracy od Alledrogeria.pl. Wtedy dopiero zaczynał się szał na Sleeki i byłam niesamowicie podekscytowana, że mogę ją wypróbować. Bardzo się z niej cieszyłam ale z perspektywy czasu widzę, że jest to paleta, której używam najrzadziej. Choć muszę przyznać, że zawdzięczam jej swój Sleekoholizm i w pewien sposób darzę sentymentem :D.
Jak Wam się podobała podróż przez moje Sleekowe zapasy? :D Posiadacie jakieś "moje" paletki? A może któreś Wam się podobają, ale jeszcze ich nie macie? Ja sama nadal marzę o kilku Sleekach, niektórych z nich niestety już od dawna nie ma w sprzedaży - jak mojej wymarzonej i wyśnionej Sleek Safari. Na szczęście nadal dostępne są Original i Bad Girl na które w pewnym momencie zamierzam się skuteczniej przyczaić, tak jak na wspomnianą wcześniej paletę z kolekcji Vintage Romance, która ma się podobno pojawić w UK pod koniec września :).
Mam ogromną nadzieję, że post Wam się podobał i okazał przydatny :).
Buziaki!
P.S. Zapomniałabym - rozdanie na blogu i na facebooku nadal trwa! Zapraszam! :)
P.S. Zapomniałabym - rozdanie na blogu i na facebooku nadal trwa! Zapraszam! :)
środa, 28 sierpnia 2013
Pharmaceris N - Puri-Capilium - Żel kojący zaczerwienienia do mycia twarzy i oczu - recenzja gościnna
Osobiście nie mam problemów z naczynkami i zaczerwienieniem skóry twarzy, ale moja sąsiadka - również Kasia (bo wszystkie Kaśki to fajne chłopaki :D), niestety z takim problemem się boryka, dlatego też postanowiłam przekazać jej do testowania żel do mycia twarzy i oczu kojący zaczerwienienia Pharmaceris N - Puri-Capillium, który dostałam w ramach współpracy od "Pań Erisek" :D. Tym sposobem dzisiejsza recenzja będzie "gościnna", bo Kasia zdała mi właśnie relację z tego jak spisywał się u niej ten produkt. Poprosiłam ją, aby swoją recenzję wystawiła w formie plusów i minusów oraz podsumowała oceną - tak jak to u mnie zawsze wygląda, a jako że Kasia jest nauczycielką to wystawianie ocen ma opanowane jak nikt inny ;).
PLUSY:
- przyjemny delikatny zapach
- wygodny dozownik, który wypuszcza odpowiednią ilość produktu do dokładnego umycia całej twarzy
- dobrze się pieni
- zmywa dobrze fluid
- daje efekt wygładzonej cery
- nie podrażnia, nie zapycha (a Kasi cera ma tendencję do niespodzianek po nowych kosmetykach)
- daje uczucie odświeżenia
- konsystencja gęstego żelu, którą wygodnie się aplikuje na twarz - nie spływa i nie "ucieka"
- po dwutygodniowej obserwacji (regularne mycie 2 razy dziennie) Kasia zauważyła, że skłonność do czerwienienia się twarzy nieco się zmniejszyła
- bez parabenów, mydła, SLS, SLES i barwników
MINUSY:
- nie domywa tuszu do rzęs, z resztą makijażu daje sobie radę
- trochę wysusza cerę i powoduje uczucie ściągnięcia
- pieni się nawet aż za dobrze, bo wymaga chwili aby go spłukać ;)
OCENA OGÓLNA:
4+/6
Niestety blogspot postanowił zrobić mnie w jajo i wiadomość o poście rozdaniowym nie pojawiła się prawdopodobnie w Waszych News Feedach lub pojawiła się z takim opóźnieniem, że nawet jej nie zobaczyłyście. Zatem jeżeli macie ochotę na spory zestaw kosmetyków od Laboratorium Dr Irena Eris to zapraszam!
Jednocześnie zapraszam też na rozdanie na facebooku :).
TAG:
mycie,
naczynka,
oczyszczanie,
Pharmaceris,
twarz,
żel
poniedziałek, 26 sierpnia 2013
Sleek - Shangri-La - Respect - paleta cieni do powiek + makijaż
Kolekcja Sleek Shangri-La miała swoją premierę prawie dokładnie rok temu i weszłam w posiadanie obu palet - Supreme i Respect niedługo po tym jak ukazały się w Polsce. Jedną z nich - Supreme, pokazywałam na blogu już dawno temu - w lutym (--> recenzja + makijaż Sleek Shangri-La Supreme). Sama nie wiem dlaczego tak długo zwlekałam z prezentacją wersji Respect, bo to ona pierwsza wpadła mi w oko i kiedy drogeria Cocolita.pl postanowiła przekazać mi do recenzji jedną z tych palet - wybrałam właśnie Respect (a Supreme i tak dokupiłam coby Respect nie czuła się samotna :D).
Paleta Sleek Shangri-La Respect jest dostępna na Cocolita.pl w cenie 37,49zł - po raz kolejny napiszę, że strasznie żałuję, że Sleekowe palety tak podrożały :(. Tak czy inaczej uważam Respect za bardzo udany produkt - zarówno kolorystycznie jak i jakościowo. Stopień pigmentacji wszystkich cieni jest moim zdaniem zadowalający, choć oczywiście znajdą się gorsze i lepsze - jak to zwykle w Sleeku bywa metaliki są niesamowite, a z matami bywa różnie.
Poszczególne kolory sprawują się następująco:
- Gladys White - całkiem nieźle napigmentowana biel
- James Brown - pięknie napigmentowany metaliczny, chłodny brąz, w połysku bardzo delikatnie złamany śliwką
- Shalamar - ciepły, cielisty mat, dość dobra pigmentacja
- Count Basi Beige - bardzo jasny beż, słabsza pigmentacja, ale daje radę, mat
- Aretha Orange - pomarańczowa żarówa - świetna pigmentacja - w końcu to metalik ;)
- Otis Red - nasycona, satynowa czerwień
- New Jack Pink - intensywny róż, mat, pigmentacja nawet niezła
- O'Jays - nieco ciemniejszy od Aretha Orange odcień pomarańczu o silniej zaznaczonym metalicznym połysku - fenomenalna pigmentacja
- Motown Mink - śliczny mat - cielisty beżyk, dobrze napigmentowany - jeden z moich ulubiony bazowych cieni w klasycznym makijażu
- Cameo Cream - dobrze napigmentowany matowy cień w kolorze kości słoniowej - bardzo często go używam do podkreślania łuku brwiowego i rozjaśniania wewnętrznego kącika oka
- Vandellas - czerwone wino w czystej postaci, mat, bardzo dobra pigmentacja
- Roberta Black - świetnie napigmentowana matowa czerń
Już na pierwszy rzut oka spodobał mi się fakt, że dwie palety z kolekcji Shangri-La uzupełniały się "temperaturowo" - Supreme - chłodna, a Respect ciepła. Respect przyciągnęła mnie tym, że posiada zarówno barwy bardzo neutralne i przydatne w codziennym makijażu, jak i kilka zwariowanych, nasyconych kolorów. Z tymi właśnie "wariatami" próbowałam się oswoić - szczególnie, że nie przepadam za kolorem pomarańczowym ;). Postanowiłam nie iść na łatwiznę, bo z paletą Respect mogłabym zaprezentować Wam bardzo neutralny i klasyczny makijaż, więc zmajstrowałam mejkap, w którym użyłam tego właśnie niezbyt lubianego przeze mnie koloru - pomarańczowego. Chciałam zarówno siebie jak i Was przekonać, że można go wykorzystać w makijażu w taki sposób, żeby nie wydawał się zbyt wulgarny, dlatego złamałam go delikatnie brązem - same zobaczcie jak wyszło :).
Użyłam:
- Aretha Orange
- O'Jays
- Cameo Cream - w wewnętrznym kąciku i na łuku brwiowym
- Shalamar - jako bazowy na całej powiece
- James Brown
- Roberta Black - jako eyeliner
Niestety tym razem tylko jedno oczko, ponieważ drugie postanowiło spłatać mi psikusa i podczas robienia zdjęć zaczęło koszmarnie łzawić od patrzenia pod światło... Nie mogę się doczekać kiedy w końcu się dorobię lampy pierścieniowej - mam nadzieję, że uda mi się to już we wrześniu ;).
Paleta Sleek Shangri-La Respect jest dostępna na Cocolita.pl w cenie 37,49zł - po raz kolejny napiszę, że strasznie żałuję, że Sleekowe palety tak podrożały :(. Tak czy inaczej uważam Respect za bardzo udany produkt - zarówno kolorystycznie jak i jakościowo. Stopień pigmentacji wszystkich cieni jest moim zdaniem zadowalający, choć oczywiście znajdą się gorsze i lepsze - jak to zwykle w Sleeku bywa metaliki są niesamowite, a z matami bywa różnie.
Poszczególne kolory sprawują się następująco:
- Gladys White - całkiem nieźle napigmentowana biel
- James Brown - pięknie napigmentowany metaliczny, chłodny brąz, w połysku bardzo delikatnie złamany śliwką
- Shalamar - ciepły, cielisty mat, dość dobra pigmentacja
- Count Basi Beige - bardzo jasny beż, słabsza pigmentacja, ale daje radę, mat
- Aretha Orange - pomarańczowa żarówa - świetna pigmentacja - w końcu to metalik ;)
- Otis Red - nasycona, satynowa czerwień
- New Jack Pink - intensywny róż, mat, pigmentacja nawet niezła
- O'Jays - nieco ciemniejszy od Aretha Orange odcień pomarańczu o silniej zaznaczonym metalicznym połysku - fenomenalna pigmentacja
- Motown Mink - śliczny mat - cielisty beżyk, dobrze napigmentowany - jeden z moich ulubiony bazowych cieni w klasycznym makijażu
- Cameo Cream - dobrze napigmentowany matowy cień w kolorze kości słoniowej - bardzo często go używam do podkreślania łuku brwiowego i rozjaśniania wewnętrznego kącika oka
- Vandellas - czerwone wino w czystej postaci, mat, bardzo dobra pigmentacja
- Roberta Black - świetnie napigmentowana matowa czerń
Już na pierwszy rzut oka spodobał mi się fakt, że dwie palety z kolekcji Shangri-La uzupełniały się "temperaturowo" - Supreme - chłodna, a Respect ciepła. Respect przyciągnęła mnie tym, że posiada zarówno barwy bardzo neutralne i przydatne w codziennym makijażu, jak i kilka zwariowanych, nasyconych kolorów. Z tymi właśnie "wariatami" próbowałam się oswoić - szczególnie, że nie przepadam za kolorem pomarańczowym ;). Postanowiłam nie iść na łatwiznę, bo z paletą Respect mogłabym zaprezentować Wam bardzo neutralny i klasyczny makijaż, więc zmajstrowałam mejkap, w którym użyłam tego właśnie niezbyt lubianego przeze mnie koloru - pomarańczowego. Chciałam zarówno siebie jak i Was przekonać, że można go wykorzystać w makijażu w taki sposób, żeby nie wydawał się zbyt wulgarny, dlatego złamałam go delikatnie brązem - same zobaczcie jak wyszło :).
Użyłam:
- Aretha Orange
- O'Jays
- Cameo Cream - w wewnętrznym kąciku i na łuku brwiowym
- Shalamar - jako bazowy na całej powiece
- James Brown
- Roberta Black - jako eyeliner
Niestety tym razem tylko jedno oczko, ponieważ drugie postanowiło spłatać mi psikusa i podczas robienia zdjęć zaczęło koszmarnie łzawić od patrzenia pod światło... Nie mogę się doczekać kiedy w końcu się dorobię lampy pierścieniowej - mam nadzieję, że uda mi się to już we wrześniu ;).
niedziela, 25 sierpnia 2013
Rival de Loop - Maseczka na dobre samopoczucie, odżywcza - Truskawka & Wanilia
Truskawki i wanilia? Mniam! Uwielbiam "jedzeniowe" zapachy w kosmetykach - maseczki również się do tego zaliczają, bo najczęściej stosuję je podczas kąpieli i lubię w ten sposób ją sobie umilać :). Aż trudno uwierzyć, ale ten truskawkowo-waniliowy wynalazek to moje pierwsze w życiu spotkanie z marką Rival de Loop! Sama się sobie dziwię, że nigdy wcześniej jakoś nie wpadły mi w ręce ich kosmetyki, bo przecież są w każdym Rossmannie, a ja się tam czuję prawie jak w domu ;).
Tak czy inaczej - podczas słynnej akcji "-40% w Rossmannie" w czerwonym koszyczku wylądowała między innymi właśnie ta maseczka - podobno na dobre samopoczucie :D. W związku z promocją kosztowała jakieś grosze - coś około 1zł, a cała saszetka jest dzielona na 2, więc na 2 użycia - krótko mówiąc - taniocha :). Zakupy zabrałam do domu i jakoś mi się o tych maseczkach zapomniało, a dopiero parę dni temu znowu się napatoczyły w pole widzenia w pudle z kosmetykami, więc pomyślałam, że w końcu wypadałoby je wypróbować ;). Naciapałam toto na ryjek i pierwsze co się okazało to to, że jedna część saszetki spokojnie wystarczy na 2-krotne użycie, bo produktu jest bardzo dużo - czyli cała saszetka może wystarczyć nawet na 4 razy. Zapach kojarzy mi się z lodami truskawkowo-waniliowymi, albo z lizakami Chupa-Chups Strawberry & Cream, czyli jest dobrze, bo jest jedzeniowo :D. Jestem bardzo zadowolona z faktu, że maseczka ta nie spowodowała u mnie uczucia pieczenia twarzy, a zdarza mi się to bardzo, bardzo często, nie spowodowała też żadnego uczulenia ani innych przykrych niespodzianek. Zgodnie z instrukcją trzymałam ją na buzi 15 minut, a następnie usunęłam resztki wacikiem (zostawiła taką dziwną warstewkę na skórze i nie wchłonęła się całkowicie, a nie lubię na siłę wsmarowywać pozostałego nadmiaru w skórę) i zaczęłam się przyglądać w poszukiwaniu efektów zastosowania maseczki. No i zonk, bo tak właściwie to niewiele zobaczyłam czy poczułam - skóra trochę zmiękczona, ale wystarczyłby najzwyklejszy krem i efekt byłby taki sam. Mam wrażenie, że to "dobre samopoczucie" to raczej kwestia przyjemnego zapachu, natomiast efekt odżywczy jest raczej przeciętny.
Maseczka z Rival de Loop zła nie jest, na pewno uprzyjemniła mi kąpiel, ale spektakularnych efektów nie ma się co spodziewać ;). Fortuny znowu też nie wydałam, więc nie będę się bardzo czepiać. Uważam, że jest to produkt przeciętny, ale nie powiedziałabym, że zły, bo mnie nie zaszkodziła w żadnym stopniu. Może jeszcze kiedyś kupię ją ze względu na ładny zapach :).
PLUSY:
- ładny zapach (wiadomo, że to chemiczna truskawka, ale przyjemna ;))
- cena - poniżej 2zł
- wydajność - jedna saszetka wystarczy na 4 użycia
- nie spowodowała pieczenia skóry, nie podrażniła
- produkt wegański
- dobra dostępność - w każdym Rossmannie
- przyjemna konsystencja - taka jakby jogurtowa :)
- skład maseczki nie zawiera parabenów, może ogólnie zadu nie urywa, ale tragiczny nie jest, chociaż wg tego co napisano na opakowaniu, to mamy w niej ekstrakt z poziomki a nie z truskawki :D
MINUSY:
- bardzo przeciętne działanie
- kiedy podeschnie/wchłonie się pozostawia na skórze specyficzną powłoczkę, która nie jest zbyt przyjemna - musiałam ścierać ją wacikiem
OCENA OGÓLNA:
3/6
Tak czy inaczej - podczas słynnej akcji "-40% w Rossmannie" w czerwonym koszyczku wylądowała między innymi właśnie ta maseczka - podobno na dobre samopoczucie :D. W związku z promocją kosztowała jakieś grosze - coś około 1zł, a cała saszetka jest dzielona na 2, więc na 2 użycia - krótko mówiąc - taniocha :). Zakupy zabrałam do domu i jakoś mi się o tych maseczkach zapomniało, a dopiero parę dni temu znowu się napatoczyły w pole widzenia w pudle z kosmetykami, więc pomyślałam, że w końcu wypadałoby je wypróbować ;). Naciapałam toto na ryjek i pierwsze co się okazało to to, że jedna część saszetki spokojnie wystarczy na 2-krotne użycie, bo produktu jest bardzo dużo - czyli cała saszetka może wystarczyć nawet na 4 razy. Zapach kojarzy mi się z lodami truskawkowo-waniliowymi, albo z lizakami Chupa-Chups Strawberry & Cream, czyli jest dobrze, bo jest jedzeniowo :D. Jestem bardzo zadowolona z faktu, że maseczka ta nie spowodowała u mnie uczucia pieczenia twarzy, a zdarza mi się to bardzo, bardzo często, nie spowodowała też żadnego uczulenia ani innych przykrych niespodzianek. Zgodnie z instrukcją trzymałam ją na buzi 15 minut, a następnie usunęłam resztki wacikiem (zostawiła taką dziwną warstewkę na skórze i nie wchłonęła się całkowicie, a nie lubię na siłę wsmarowywać pozostałego nadmiaru w skórę) i zaczęłam się przyglądać w poszukiwaniu efektów zastosowania maseczki. No i zonk, bo tak właściwie to niewiele zobaczyłam czy poczułam - skóra trochę zmiękczona, ale wystarczyłby najzwyklejszy krem i efekt byłby taki sam. Mam wrażenie, że to "dobre samopoczucie" to raczej kwestia przyjemnego zapachu, natomiast efekt odżywczy jest raczej przeciętny.
Maseczka z Rival de Loop zła nie jest, na pewno uprzyjemniła mi kąpiel, ale spektakularnych efektów nie ma się co spodziewać ;). Fortuny znowu też nie wydałam, więc nie będę się bardzo czepiać. Uważam, że jest to produkt przeciętny, ale nie powiedziałabym, że zły, bo mnie nie zaszkodziła w żadnym stopniu. Może jeszcze kiedyś kupię ją ze względu na ładny zapach :).
PLUSY:
- ładny zapach (wiadomo, że to chemiczna truskawka, ale przyjemna ;))
- cena - poniżej 2zł
- wydajność - jedna saszetka wystarczy na 4 użycia
- nie spowodowała pieczenia skóry, nie podrażniła
- produkt wegański
- dobra dostępność - w każdym Rossmannie
- przyjemna konsystencja - taka jakby jogurtowa :)
- skład maseczki nie zawiera parabenów, może ogólnie zadu nie urywa, ale tragiczny nie jest, chociaż wg tego co napisano na opakowaniu, to mamy w niej ekstrakt z poziomki a nie z truskawki :D
MINUSY:
- bardzo przeciętne działanie
- kiedy podeschnie/wchłonie się pozostawia na skórze specyficzną powłoczkę, która nie jest zbyt przyjemna - musiałam ścierać ją wacikiem
OCENA OGÓLNA:
3/6
sobota, 24 sierpnia 2013
Uriage - woda termalna - woda wodzie nierówna!
W lipcowym ShinyBox znalazł się produkt, który może budzić pewne kontrowersje, a mianowicie woda termalna w aerozolu z Uriage. Dlaczego kontrowersje? Bo pewnie wiele z Was pomyśli, że wydanie 51,49zł na 300ml wody (lub 22,50zł za 150ml) to jakaś paranoja, bo przecież można sobie wody z kranu, albo lepiej - mineralnej - nalać do buteleczki z atomizerem i wyjdzie na to samo. Otóż nie i przekonałam się o tym sama :).
Tak - przyznaję się - kupuję wody termalne w sprayu i nie powiedziałabym, że jest to efektem upadku na głowę z dużej wysokości ;). Po prostu doceniam ich działanie na moją skórę, które zauważam szczególnie latem i które również w tym roku ponownie się objawiło, kiedy poparzyłam się na słonku w Bułgarii. Wróciłam do domu z purpurą na ramionach i dekolcie i szukałam ratunku - na szczęście okazało się, że czekał on na mnie w lipcowym ShinyBox :), gdyż znalazłam tam wodę Uriage, która dosłownie w 2 dni poradziła sobie z doprowadzeniem mojej skóry do stanu umożliwiającego założenie jakiegokolwiek ubrania dotykającego ramion ;). Woda Uriage jako ratunek po poparzeniu sprawdziła się idealnie - ochładzała, rozpylona delikatna mgiełka nie urażała podrażnionej skóry i przyspieszyła jej regenerację :).
Zanim zaczęłam stosować wody termalne na poparzoną skórę, używałam ich przede wszystkim po zakończeniu makijażu - gdzieś, kiedyś, dawno temu, "ktoś mi powiedział i usłyszałam" ;), że dzięki temu makijaż lepiej "stapia się" ze skórą. Rzeczywiście - szczególnie przy makijażu podkładami mineralnymi zauważyłam, że po spryskaniu wodą termalną wyglądały lepiej. Nie lubię całkowitego zmatowienia twarzy w makijażu i spryskanie wodą termalną pozwala odzyskać naturalniejszy wygląd zdrowej cery z delikatnym połyskiem.
Oprócz działania regenerującego oraz wsparcia przy makijażu, woda termalna Uriage ma jeszcze jedną bardzo istotną funkcję - w gorące letnie dni idealnie chłodzi, a kiedy odparowuje - nie powoduje wysuszenia, gdyż jej skład jest tak zoptymalizowany, aby zachować izotonię z komórkami skóry. Tutaj nasuwa mi się jeszcze odniesienie do możliwości zrobienia własnej wody termalnej ze zwykłej wody mineralnej. Otóż wody mineralne, które pijemy, mają składy, których zadaniem jest działanie nawadniające/lecznicze na nasz organizm od wewnątrz, natomiast potrzeby naszej skóry są inne - odróżnia ją pH, skład naturalnego czynnika nawilżającego na powierzchni itp., dlatego nie wszystko co dobrze zadziała na nas od wewnątrz jest równie zbawienne dla skóry.
Na koniec jeszcze kilka słów na temat składu mineralnego wody Uriage i tego w jaki sposób poszczególne te składniki działają:
- wapń i cynk - mają właściwości łagodzące
- mangan i miedź - regenerujące
- mangan - działa przeciwrodnikowo
- krzem - ochronnie
Zawartość soli mineralnych w wodzie Uriage jest zbliżona do składu naturalnego czynnika nawilżającego skóry, dzięki czemu utrzymana jest prawidłowa bariera fizjologiczna na jej powierzchni. Jest to unikalna właściwość tej wody i dlatego właśnie jest jedną z niewielu (albo nawet jedyną), której nie trzeba wycierać ze skóry, tylko pozostawić do wyschnięcia.
PLUSY:
- działa regenerująco po poparzeniach słonecznych, otarciach itp.
- nadaje się do wykończenia makijażu - zwłaszcza mineralnego
- może służyć jako tonik do twarzy
- nadaje się do rozrabiania maseczek glinkowych i wszelkich innych proszkowych - zamiast zwykłej wody
- jest izotoniczna
- nie trzeba jej wycierać
- przyjemnie chłodzi latem
- nie podrażnia
- skład mineralny zbliżony do NMF
- wydajność - jak wszystkie mgiełki i wody termalne w aerozolu - zależy od częstotliwości stosowania ;)
MINUSY:
- cena :(
OCENA OGÓLNA:
5-/6
Uważam, że wody termalne to świetna rzecz, jednak warto zwrócić uwagę na to czy są one izotoniczne w stosunku do skóry. Woda Uriage jest i myślę, że przy niej pozostanę na jakiś czas, chyba że znajdę jeszcze jakąś inną izotoniczną wodę, której nie trzeba wycierać :). Używacie wód termalnych w sprayu czy uważacie je za zbędny gadżet? :)
Tak - przyznaję się - kupuję wody termalne w sprayu i nie powiedziałabym, że jest to efektem upadku na głowę z dużej wysokości ;). Po prostu doceniam ich działanie na moją skórę, które zauważam szczególnie latem i które również w tym roku ponownie się objawiło, kiedy poparzyłam się na słonku w Bułgarii. Wróciłam do domu z purpurą na ramionach i dekolcie i szukałam ratunku - na szczęście okazało się, że czekał on na mnie w lipcowym ShinyBox :), gdyż znalazłam tam wodę Uriage, która dosłownie w 2 dni poradziła sobie z doprowadzeniem mojej skóry do stanu umożliwiającego założenie jakiegokolwiek ubrania dotykającego ramion ;). Woda Uriage jako ratunek po poparzeniu sprawdziła się idealnie - ochładzała, rozpylona delikatna mgiełka nie urażała podrażnionej skóry i przyspieszyła jej regenerację :).
Zanim zaczęłam stosować wody termalne na poparzoną skórę, używałam ich przede wszystkim po zakończeniu makijażu - gdzieś, kiedyś, dawno temu, "ktoś mi powiedział i usłyszałam" ;), że dzięki temu makijaż lepiej "stapia się" ze skórą. Rzeczywiście - szczególnie przy makijażu podkładami mineralnymi zauważyłam, że po spryskaniu wodą termalną wyglądały lepiej. Nie lubię całkowitego zmatowienia twarzy w makijażu i spryskanie wodą termalną pozwala odzyskać naturalniejszy wygląd zdrowej cery z delikatnym połyskiem.
Oprócz działania regenerującego oraz wsparcia przy makijażu, woda termalna Uriage ma jeszcze jedną bardzo istotną funkcję - w gorące letnie dni idealnie chłodzi, a kiedy odparowuje - nie powoduje wysuszenia, gdyż jej skład jest tak zoptymalizowany, aby zachować izotonię z komórkami skóry. Tutaj nasuwa mi się jeszcze odniesienie do możliwości zrobienia własnej wody termalnej ze zwykłej wody mineralnej. Otóż wody mineralne, które pijemy, mają składy, których zadaniem jest działanie nawadniające/lecznicze na nasz organizm od wewnątrz, natomiast potrzeby naszej skóry są inne - odróżnia ją pH, skład naturalnego czynnika nawilżającego na powierzchni itp., dlatego nie wszystko co dobrze zadziała na nas od wewnątrz jest równie zbawienne dla skóry.
Na koniec jeszcze kilka słów na temat składu mineralnego wody Uriage i tego w jaki sposób poszczególne te składniki działają:
- wapń i cynk - mają właściwości łagodzące
- mangan i miedź - regenerujące
- mangan - działa przeciwrodnikowo
- krzem - ochronnie
Zawartość soli mineralnych w wodzie Uriage jest zbliżona do składu naturalnego czynnika nawilżającego skóry, dzięki czemu utrzymana jest prawidłowa bariera fizjologiczna na jej powierzchni. Jest to unikalna właściwość tej wody i dlatego właśnie jest jedną z niewielu (albo nawet jedyną), której nie trzeba wycierać ze skóry, tylko pozostawić do wyschnięcia.
PLUSY:
- działa regenerująco po poparzeniach słonecznych, otarciach itp.
- nadaje się do wykończenia makijażu - zwłaszcza mineralnego
- może służyć jako tonik do twarzy
- nadaje się do rozrabiania maseczek glinkowych i wszelkich innych proszkowych - zamiast zwykłej wody
- jest izotoniczna
- nie trzeba jej wycierać
- przyjemnie chłodzi latem
- nie podrażnia
- skład mineralny zbliżony do NMF
- wydajność - jak wszystkie mgiełki i wody termalne w aerozolu - zależy od częstotliwości stosowania ;)
MINUSY:
- cena :(
OCENA OGÓLNA:
5-/6
Uważam, że wody termalne to świetna rzecz, jednak warto zwrócić uwagę na to czy są one izotoniczne w stosunku do skóry. Woda Uriage jest i myślę, że przy niej pozostanę na jakiś czas, chyba że znajdę jeszcze jakąś inną izotoniczną wodę, której nie trzeba wycierać :). Używacie wód termalnych w sprayu czy uważacie je za zbędny gadżet? :)
TAG:
ciało,
nawilżanie,
pielęgnacja,
tonik,
twarz,
Uriage,
woda termalna
piątek, 23 sierpnia 2013
Pachnący Piątek z Goodies.pl!
Uwaga, uwaga! Jaram się :D.
Właśnie dzisiaj i do mnie dotarła baaardzo pachnąca przesyłka od Goodies.pl. Ogromna ilość wosków Yankee Candle, jakimi zostałam obdarowana, wypełnia zapachami cały dom :D. Nie mogę się doczekać aż wypróbuję wszystkie te kolorowe cudaki :).
Woski Yankee Candle są mi już znane, więc wiem, że mogę się spodziewać oszałamiających, intensywnych zapachów, które rozprzestrzenią się po całym mieszkaniu :). Jestem bardzo ciekawa czy znajdę zapach, który zdeklasuje moich dotychczasowych faworytów :).
Postanowiłam, że od dzisiaj na moim blogu każdy piątek będzie Pachnącym Piątkiem - w piątki będę Wam opowiadać o kolejnych przetestowanych zapachach, które zamierzam łączyć w pewne konkretne kompozycje - każdy piątek będzie miał swoją zapachową dewizę - przekonacie się co mam na myśli już za tydzień!
A zatem - odpalam kominek i idę się relaksować, a Was pozostawiam ze zdjęciami moich ślicznych maleństw - prawda, że cudne? <3
Właśnie dzisiaj i do mnie dotarła baaardzo pachnąca przesyłka od Goodies.pl. Ogromna ilość wosków Yankee Candle, jakimi zostałam obdarowana, wypełnia zapachami cały dom :D. Nie mogę się doczekać aż wypróbuję wszystkie te kolorowe cudaki :).
Woski Yankee Candle są mi już znane, więc wiem, że mogę się spodziewać oszałamiających, intensywnych zapachów, które rozprzestrzenią się po całym mieszkaniu :). Jestem bardzo ciekawa czy znajdę zapach, który zdeklasuje moich dotychczasowych faworytów :).
Postanowiłam, że od dzisiaj na moim blogu każdy piątek będzie Pachnącym Piątkiem - w piątki będę Wam opowiadać o kolejnych przetestowanych zapachach, które zamierzam łączyć w pewne konkretne kompozycje - każdy piątek będzie miał swoją zapachową dewizę - przekonacie się co mam na myśli już za tydzień!
A zatem - odpalam kominek i idę się relaksować, a Was pozostawiam ze zdjęciami moich ślicznych maleństw - prawda, że cudne? <3
Subskrybuj:
Posty (Atom)