sobota, 30 listopada 2013

Metamorfoza Natalii - makijaż + koloryzacja - Garnier Color Sensation 6.0 - Szlachetny ciemny blond


Dzisiaj po raz pierwszy w historii bloga przedstawiam Wam metamorfozę! :D
Co prawda początkowo nawet relacja na blogu nie była w planach, ale że moja "ofiara" czyli koleżanka ze studiów - Natalia, zgodziła się na publikację, to mogę pokazać Wam efekty bardzo ciekawej przemiany, która obejmowała nie tylko makijaż, ale także koloryzację i stylizację włosów :).
Zapraszam!

piątek, 29 listopada 2013

Pachnący Piątek z Goodies.pl - Yankee Candle - Driving Home for Christmas


Witajcie Kochani! Świąteczna aura nieco przedwcześnie wkrada się na bloga, ale też do mojego serducha, więc wszystko jest jak najbardziej na miejscu! Delektuję się właśnie pięknym zapachem ciepłego cynamonu, a z głośników płynie utwór, który niezmiennie od lat wzrusza mnie w świątecznym okresie, czyli Chris Rea Driving Home for Christmas.
Dzielę się więc z Wami tym pięknym utworem oraz cudnymi świątecznymi zapachami w tym Andrzejkowym Pachnącym Piątku z Goodies.pl



Woski, które testowałam w tym tygodniu to:
- Spiced Orange - Korzenna pomarańcza
- Cranberry Ice - Żurawinowy lód
- Sprakling Cinnamon - Migoczący cynamon
A ich robocza nazwa w ankiecie, w której głosowaliście na kolejność pojawiania się zapachów w Pachnących Piątkach to Świąteczne przyprawy i owoce.


Yankee Candle - Spiced Orange
Po raz pierwszy zapach cytrusów nie działa mi na nerwy! Taką świąteczną pomarańczę zapraszam do swojego domu na bożonarodzeniowy czas. Moja Mama, która lubi cytrusowe zapachy z pewnością doceni ją jeszcze bardziej, ale nawet taki cytruso-hejter jak ja jest w stanie dostrzec ciepło i przyjemne nuty w tym zapachu! Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tą kompozycją pomarańczy i przypraw. Jest to zapach dość intensywny, więc polecam palenie w mniejszych ilościach na raz - 1/4 wosku wystarczyła by po godzinie aromat rozniósł się po całym mieszkaniu :).

Yankee Candle - Sparkling Cinnamon
Czy ktoś piecze cynamonowe ciasteczka?! Mniam!!! Jeżeli spodziewacie się, że Sparkling Cinnamon jest płaskim, przyprawowym zapachem, to jesteście w ogromnym błędzie! Bardziej "typowo" cynamonowym zapachem jest Cinnamon Stick, natomiast tutaj mamy przepyszny, ciepły aromat pieczonego cynamonu, jaki roznosi się po domu przy okazji pieczenia szarlotki czy cynamonków. To zapach stoiska Cinnabon (polecam - mniamuśne wypieki!), obok którego nigdy nie przechodzę obojętnie <3. Obłędny!

Yankee Candle - Cranberry Ice
Zapach soku żurawinowego z lodem przypominający aromat mojego ulubionego drinka, który zawiera ten składnik, a mianowicie - Cosmo - mniam! Cranberry Ice jest słodki, ale jednocześnie orzeźwiający, kwaskowaty - przyjemnie wyważony, wcale nie tak oczywisty jak wydawało mi się wąchając go na zimno. Przyjemniaczek, choć chyba bardziej kojarzy mi się jednak z latem niż zimą - no wiecie - drinki z palemką i te sprawy :D.

Zostawiam Was z zapachami, a sama zaczynam przygotowywać moją kreację na przebieraną imprezę Andrzejkową <3. Mieszkańcy Zabrza - uważajcie na Węża, który wieczorem wypełznie na ulice w drodze na imprezę "Obudź w sobie zwierzę!" - to prawdziwa jadowita bestia! Hehehe :D.

Sto lat dla wszystkich Andrzejów! :D

poniedziałek, 25 listopada 2013

Bath and Body Works - Caribbean Escape - Anti-bacterial hand gel - żel antybakteryjny - mała rzecz a cieszy :)

Jak głosi tytuł - "mała rzecz a cieszy"! Żele antybakteryjne generalnie są bardzo przydatne, a jeżeli mają jeszcze taką sympatyczną formę i "treść" jak ten maluch z Bath&Body Works to już w ogóle pełnia zadowolenia :).

Żel B&BW w wersji Caribbean Escape otrzymałyśmy na Spotkaniu Blogerek we Wrocławiu w sierpniu (a oprócz niego krem do rąk i balsam do ciała Paris Amour) - bardzo się ucieszyłam z giftów tej firmy, bo nie miałam z nią wcześniej styczności. Żel jest zamknięty w malutkim, poręcznym opakowaniu i pojemności 29ml (nie można było 30? :D) i dołączone do niego było dopasowane "etui", które można przyczepić np. do kluczy czy torebki - bardzo przydatna sprawa - zawsze jest pod ręką i łatwo go znaleźć w torebce.
Produkt ma prześliczny kokosowo-kwiatowy zapach, bardzo szybko się wchłania i nie pozostawia wyczuwalnej warstwy na dłoniach - ogólnie rzecz biorąc spełnia wszystkie moje wymagania wobec żeli antybakteryjnych do rąk :D.

Osobiście jestem fanką wszelkich żeli antybakteryjnych - uważam, że są bardzo przydatne - dają nam szansę "umycia" i odświeżenia rąk, kiedy akurat nie mamy dostępu do wody i mydła. Cechami, które decydują o fakcie, że z chęcią zaopatrzę się w żel z Bath&Body Works ponownie, są ich prześliczne zapachy i cudne opakowania :D. Niestety ich dostępność - jest marna - jedyny (chyba?) sklep znajduje się w Warszawie - pozostaje mi więc allegro, a tam asortyment dość biedny :(.
Z tego co wiem ich cena oscyluje w okolicy 6zł (poprawcie mnie jeśli się mylę), więc z chęcią bym się zaopatrzyła w większą ilość, ale do Warszawy daleko - chyba będę musiała jakąś znajomą Warszawiankę zmolestować o zakup :D.
 PLUSY:
- piękny zapach
- bardzo szybkie wchłanianie
- zapach pozostaje długo na dłoniach
- nie wysusza skóry
- nie pozostawia wyczuwalnej warstwy na dłoniach
- "myje", odświeża i dezynfekuje skórę
- poręczne opakowanie
- etui, dzięki któremu może być breloczkiem
- cena - około 6zł

MINUSY:
- dostępność :(

OCENA OGÓLNA:
6/6




PRZYPOMINAJKA
Przypominam, że do dzisiaj do godziny 18.00 trwa Olejkowe rozdanie z Bielendą!

Zapraszam Was do udziału :)




sobota, 23 listopada 2013

Bell - Royal Glam - Trwały błyszczyk z aloesem - kolory 060 i 062 - błyszczykowi ulubieńcy

Post ten będzie poniekąd kontynuacją posta z haulem zakupowym z Hebe i Rossmanna, który cieszył się u Was dużą popularnością :D.
Trochę już pomaltretowałam nowe błyszczyki więc mogę w końcu popełnić ich recenzję :). Nie zaprzeczam, że będzie ona też trochę powiązana z postem o innych błyszczykach, a mianowicie Bell - Milky Shake.

W przeciwieństwie do Milky Shake, tym razem mamy do czynienia z błyszczykami o tzw. przedłużonej trwałości. Przejawia się ona na pierwszy rzut oka mniej więcej tym, że błyszczyki Royal Glam mają bardziej gęstą konsystencję i są mocniej napigmentowane, co widać całkiem nieźle na zdjęciach, bo wybrałam bardzo podobne odcienie do Milky Shake'ów, które posiadam. W praktyce rzeczywiście ich trwałość na ustach znacznie przewyższa trwałość MS za co mają u mnie dużego plusa, bo nie przepadam za kilkukrotnym mazianiem się błyszczykiem w ciągu dnia. Jednokrotna aplikacja wystarcza swobodnie na 3-4 godziny (bez jedzenia i picia).

Royal Glam różnią się od Milky Shake również aplikatorem, który tutaj występuje w formie gąbeczki (MS miały pędzelek) - pod tym względem bardziej pasowały mi MS.
Zarówno odcienie jak i zapach oraz smak Royal Glam bardzo mi odpowiadają. Jeśli chodzi o ich gęstszą niż MS konsystencję, zapisuję im to na plus, choć są odrobinę bardziej lepkie. Nie wysuszają ust, a nawet poprawiają ich nawilżenie, mają mniejszą niż MS tendencję do wchodzenia w "zmarszczki" na ustach i podkreślania suchych skórek.

Podsumowując - są to aktualnie moje ulubione błyszczyki i z pewnością zaopatrzę się w nie ponownie jeżeli tylko producent ich nie wycofa :).

Błyszczyki Bell - zarówno Royal Glam jak i Milky Shake, są dostępne we wszystkich drogeriach posiadających szafy Bell - między innymi w Naturze i Hebe, kosztują około 12zł.
PLUSY:
- mleczne, nudziakowe odcienie
- prześliczny zapach
- niezły smak
- nie kleją się (choć są faktycznie odrobinę bardziej lepkie od Milky Shake)
- przyjemne dla oka opakowanie ze szczelnym zamknięciem
- aplikator nabiera odpowiednią ilość produktu
- śliska konsystencja, która przyjemnie rozprowadza się na ustach
- bezdrobinkowe! <3
- nawilżają i zmiękczają usta
- lepsza niż w Milky Shake konsystencja - bardziej gęste
- dobra trwałość jak na błyszczyki - około 3 godziny
- nie mają tendencji do wchodzenia w zmarszczki i podkreślania suchych skórek
- cena - 12zł - mnie odpowiada

MINUSY:
- wolałabym aplikator w pędzelku jak w Milky Shake, ale to moja fanaberia ;)

OCENA OGÓLNA:
6-/6








PRZYPOMINAJKA
Przypominam, że do 25. listopada do godziny 18.00 trwa Olejkowe rozdanie z Bielendą!

Zapraszam Was do udziału :)




piątek, 22 listopada 2013

Pachnący Piątek z Goodies.pl - Yankee Candle - Spice up your life!


Witam Was w Pachnący Piątek z Goodies.pl! Nazwa robocza dzisiejszego Pachnącego Piątku brzmiała Kuchenne Rewolucje, ale szukając inspiracji do tematu muzycznego, który miał nam dzisiaj towarzyszyć wpadłam na hit Spice Girls sprzed ładnych paru lat - Spice Up Your Life, który idealnie wyraża przyprawowy charakter mojego dzisiejszego aromatycznego posta :D. No to do dzieła! Przyprawmy swoje życie! :D


Smakowici bohaterowie w dniu dzisiejszym to:
Macie ochotę na kuchenne rewolucje w wydaniu aromatycznym? :D
Yankee Candle - Macintosh Spice
Czy ktoś piecze szarlotkę ?? Cudny zapach szarlotki na ciepło z lodami, cynamonem i bitą śmietaną roznosi się po pokoju i powoduje u mnie niepohamowany ślinotok - mniam! :D Idealny zapach na jesień i zimę - ciepły i domowy. Naśladowcą tego aromatu jest linia kosmetyków Farmona Sweet Secret - Szarlotka z bitą śmietaną i cynamonem  z tą różnicą, że w Macintosh Spice szarlotka jest znacznie bardziej "prawdziwa" - więc jeżeli znacie zapach tych produktów i przypadł Wam do gustu to Macintosh Spice też z pewnością Wam się spodoba :). Wskakuje na listę ulubieńców, zwłaszcza jesienno-zimowych!
Yankee Candle - Honey&Spice
Nie wyczuwam w nim zbyt wiele miodu, ale to dobrze, bo za miodowym zapachem nie przepadam. Mieszanka przypraw użytych w tej kompozycji sprawia, że dla mnie jest to bardziej aromat perfumowy niż jedzeniowy - za co ma u mnie dużego plusa, bo takie właśnie zapachy lubię. Podobno przypomina kompozycję Brise Cosy Moments - jeszcze tego nie sprawdzałam osobiście, ale spotkałam się na blogach z tym porównaniem. Prawdę mówiąc nie potrafię wyodrębnić w nim obiecanych nut trzciny cukrowej, choć czuję cynamon... Zapach kakao również gdzieś mi umyka, ale z pewnością ten zapach jeszcze u mnie zagości, więc będzie okazja by dokładniej się w niego wwąchać :D.
Yankee Candle - Paradise Spice
Suszone banany, pomarańcze, trochę wanilii i... anyż. No czemu ten anyż?! Gdyby nie on to zapach ten - nawet pomimo pomarańczy, byłby dla mnie całkiem przyjemny. Niestety za zapachem anyżu nie przepadam, a przebija się on dość mocno przez najintensywniejszy w tej kompozycji aromat bananów. Zapach słodko-przyprawowy, o średniej intensywności - do moich ulubieńców nie należy, ale moja Mama pewnie zostanie jego fanką ;).

PRZYPOMINAJKA
Przypominam, że do 25. listopada do godziny 18.00 trwa Olejkowe rozdanie z Bielendą!

Zapraszam Was do udziału :)



środa, 20 listopada 2013

Bandi - Young Care - Krem złuszczający na noc

Ciąg dalszy moich przygód z kwasami, które zaczęły się w poście o Le'Maadr - 12% peelingu glikolowym.

Tym razem przestawiam Wam produkt, którego używam już od kilku lat czyli Bandi - Young Care - Krem złuszczający na noc. Krem ten znalazł się w poście o Odkryciach Roku 2012, choć odkryłam go tak naprawdę dużo, dużo wcześniej dzięki mojej cioci, która prowadzi gabinet kosmetyczny i korzysta z produktów Bandi.

Skoro używam go od kilku lat i w dodatku ochrzciłam go mianem "odkrycia", to nietrudno się domyślić, że produkt ten bardzo przypadł mi do gustu - wstyd i hańba, że dopiero teraz dzielę się z Wami moją opinią na jego temat - mam nadzieję, że mi wybaczycie to niedopatrzenie ;).

Krem Bandi, jak sama nazwa wskazuje, jest produktem złuszczającym, który stosujemy na noc. Znajduje się w opakowaniu z higienicznym aplikatorem w postaci pompki, za co u mnie ma dużego plusa. Pompka dozuje odpowiednią na pojedynczą aplikację ilość ślicznie pachnącego produktu. Krem jest lekki i bardzo przyjemnie się rozprowadza oraz szybko wchłania.

Jeżeli chodzi o złuszczanie, to ja produktów tego typu z zasady używam tylko zimą. Moja skóra nie jest bardzo wrażliwa na kwaszenie, więc ja nie zauważyłam, aby po tym kremie rzeczywiście schodziły mi suche skórki - obstawiam, że to zasługa faktu, że w składzie kremu znajdują się kwasy AHA w stężeniu 5%, w którym część z nim posiada działanie nie tylko keratolityczne, ale też nawilżające. Osobiście jestem bardzo zadowolona z wygładzenia i zwężania porów, jakie ten krem zapewnia - już po kilku dniach stosowania cera jest wyraźnie rozjaśniona i oczyszczona.

Produkty firmy Bandi są dostępne w drogeriach Hebe, co bardzo mnie ucieszyło, bo dotychczas zaopatrywałam się w ten krem na ich stronie internetowej http://www.bandi.pl/. Warto zapisać się do newslettera, bo często mają ciekawe promocje - ja na przykład trafiłam na akcję "2 w cenie 1" - czyli zapłaciłam regularną cenę za jeden krem - 38zł, a drugi dostałam za darmo :). Koszt wysyłki na stronie to 12zł.

Podsumowując - jest to jeden z produktów, który jeszcze długo będzie gościł w mojej podstawowej zimowej pielęgnacji cery i mogę go z czystym sumieniem polecić Wam do wypróbowania jako delikatną kwasową kurację na zimę :).
 PLUSY:
- higieniczny aplikator w pompce
- przez opakowanie widać mniej więcej ile jeszcze produktu zostało
- bardzo ładny zapach kremu
- lekka konsystencja, która szybko się wchłania
- delikatne złuszczanie - u mnie obyło się bez suchych skórek
- wygładza cerę
- nawilża
- delikatnie wygładza zmarszczki
- wspomaga walkę z zaskórnikami i rozszerzonymi porami

MINUSY:
- może delikatnie szczypać i nie można stosować go na podrażnioną skórę, ale to normalne w przypadku kwasów, więc ja nie traktuję tego jako minus, ale daję znać, że tak jest ;)

OCENA OGÓLNA:
5+/6


Znacie produkty Bandi? Używałyście już jakichś? Możecie polecić coś z ich asortymentu? Jestem ciekawa jak sobie radzą inne serie, bo o całej Young Care słyszałam wiele dobrego, ale na razie wypróbowałam tylko ten krem :). Dajcie znać jeśli macie coś ciekawego na oku z tej firmy :).

PRZYPOMINAJKA
Przypominam, że do 25. listopada do godziny 18.00 trwa Olejkowe rozdanie z Bielendą!

Zapraszam Was do udziału :)




poniedziałek, 18 listopada 2013

Bielenda - Polinezja SPA - Hawajska sól do kąpieli

Ludzie dzielą się na dwa typy - "wannowych" i "prysznicowych" - ja należę zdecydowanie do tych pierwszych - kąpiel w wannie po prostu sprawia mi przyjemność, podczas gdy prysznic jest li i tylko czynnością higieniczną. Jako "wannowiec" uwielbiam przeróżne umilacze kąpieli - swego czasu wydałam małą fortunę (jak na mój skromny, studencki portfel) na tego typu produkty z firmy Lush. Dzisiaj z kolei mam Wam do zaprezentowania sól do kąpieli z firmy Bielenda, z którą współpracuję niemalże od początku istnienia tego bloga :).

Sole do kąpieli to jedne z moich ulubionych dodatków kąpielowych - szczególnie lubię te, które barwią wodę i pięknie pachną - w przypadku Hawajskiej soli do kąpieli Polinezja SPA od Bielendy dokładnie tak jest :). Sól ma przyjemny świeżo-kwiatowy zapach, który relaksuje i umila czas spędzony w wannie. Kryształki mają kolor niebieski i nadają lekkie błękitne zabarwienie wodzie - nie pozostawia ono jednak śladów na wannie - duży plus. Ja szczególnie lubię gdy woda podbarwiona jest na taki błękit, bo przypomina mi morze widziane z brzegu egzotycznej wyspy <3. Mam wrażenie, że kosmetyk ten delikatnie zmiękcza wodę, a co jeszcze ważniejsze - nie zauważyłam wysuszenia skóry, które zdarzało mi się czasami po użyciu soli do kąpieli. Co prawda obiecywanego nawilżenia też jakoś specjalnie nie zauważam, ale akurat po soli do kąpieli nie spodziewam się cudów w tej kwestii - ważne, że mnie nie wysucharkowała ;).

W porównaniu z solą do kąpieli Ahava, którą testowałam jakiś czas temu - niebo a ziemia - zdecydowanie wybieram Bielendę! Jeśli chodzi o cenę, to za 15zł dostajemy prawie pół kilo soli (480g dokładnie) - na jedną kąpiel schodzi "garść" - generalnie całe opakowanie wystarcza mi na jakieś 10 kąpieli (prawdę mówiąc nie liczyłam, ale tak mniej więcej ;)). Generalnie z produktu jestem zadowolona - wróciłabym do niej pewnie gdyby nie fakt, że w tej kategorii produktów zawsze kuszą mnie nowości :D. Niemniej jednak mogę Wam ją polecić do wypróbowania, bo to przyzwoity produkt do umilenia sobie czasu spędzonego w wannie :).
Myślę, że jeszcze się skuszę na jakieś kosmetyki z serii Polinezyjskiego SPA, bo bardzo przypadła mi do gustu kompozycja zapachowa użyta w tych kosmetykach :).
 PLUSY:
- bardzo ładna kompozycja zapachowa
- dobrze się rozpuszcza, nie zostawia "piasku" na dnie wanny
- koloryzuje wodę na błękitno <3
- nie barwi wanny
- delikatnie zmiękcza wodę
- nie wysusza skóry
- cena - 15zł za 480g - dość standardowa
- dobra wydajność- opakowanie wystarczy na około 8-10 kąpieli

MINUSY:
- wbrew obietnicom - nie nawilża skóry
- wyszczuplenia też nie zauważyłam ;)
- zapach nie utrzymuje się na skórze zbyt długo - dla jednych to plus, dla mnie akurat minus ;)

OCENA OGÓLNA:
5-/6


A jak to tam z Wami jest? Jesteście bardziej "wannowe" czy bardziej "prysznicowe"? :D Macie swoje kąpielowe rytuały (ja mam! moja kąpiel trwa czasami nawet do 2 godzin - zwłaszcza jak oglądam film :D)? Lubicie takie umilacze kąpieli? Może macie coś ciekawego do polecenia? Ja teraz rozmyślam nad kosmetykami z firmy The Bomb Cosmetics - strasznie mnie kuszą te ich śliczne opakowania! :D

sobota, 16 listopada 2013

Keratynowe prostowanie włosów - Encanto do Brasil - Brazilian Keratin - moje doświadczenia i efekty

Pomysł na tego posta tkwił w mojej głowie już od - i tutaj nie przesadzam wcale! - dwóch czy trzech lat - praktycznie odkąd założyłam bloga to powtarzałam sobie, że muszę w końcu dorzucić moje 3 grosze do wszystkiego co w internetach piszczy na temat keratynowego prostowania włosów. No i w końcu mobilizacja pełna - opiszę Wam moją historię z keratyną, napiszę co myślę o samym zabiegu, jak ja go wykonuję i co jest potrzebne aby go zrobić, a także pokażę Wam zdjęcia włosów moich koleżanek oraz mamy, którym ja sama miałam okazję wykonywać zabieg keratynowego prostowania włosów.



MOJE DOŚWIADCZENIA Z KERATYNĄ

Nie zaskoczę tu chyba nikogo jeśli napiszę, że o istnieniu zabiegu dowiedziałam się na Wizażu ;). Było to jakieś 4 lata temu, wątki włosomaniaczek dopiero się rozkręcały, a na wątku keratynowym dziewczyny przedstawiały zdjęciach swoich włosów przed i po zabiegu. Kiedy zobaczyłam te piękne, lśniące włosięta jakie uzyskiwały Wizażanki po keratynie, to oczywiście zapragnęłam sama taki efekt uzyskać. W owym czasie keratynę trzeba było zamawiać z ebaya, bo na allegro ani nigdzie w Polsce nie była dostępna, na Wizażu były organizowane zbiorowe zamówienia, więc do jednego z nich dopisałam się i ja. Gdy keratyna do mnie dotarła zaczęłam się zastanawiać jak to zorganizować i kto zrobi mi zabieg - na szczęście moja sąsiadka i dobra znajoma jest fryzjerką i zgodziła się poświęcić mi te ładnych kilka godzin - ustaliłyśmy, że jeżeli rzeczywiście fajnie wyjdzie to ona włączy keratynowe prostowanie do oferowanych w swoim salonie usług (w efekcie do dzisiaj przychodzą do niej klientki na keratynę :D).
Jak pomyślałyśmy, tak zrobiłyśmy - po około 6 czy 7 godzinach na fotelu fryzjerskim mogłam już cieszyć się pięknymi, lśniącymi i prostymi włosami :D.
Keratyna "trzymała" mi się na włosach przez około 4-5 miesięcy - tzn. włosy były proste, po około 3 miesiącach zaczęłam zauważać, że wraca ich tendencja do puszenia się, ale nadal byłam w stanie je zupełnie bezproblemowo ujarzmić.
Po tym pierwszym razie z keratyną, zdecydowałam się na zabieg jeszcze dwukrotnie - w odstępach około rocznych - aktualnie mocno zastanawiam się nad ponownym zamówieniem zestawu ;).

Wybaczcie mi proszę jakość tych zdjęć - sama jestem zdziwiona, że udało mi się je w ogóle odkopać na dysku! Byłam wtedy jeszcze rudo-podobnym stworzeniem - do rudości już nie wrócę ;) (ale do keratyny na pewno).



MOJA OPINIA NA TEMAT ZABIEGU I STANU WŁOSÓW PO NIM
Co tu dużo mówić - ja należę do zwolenniczek keratynowego prostowania włosów. Za każdym razem byłam bardzo zadowolona z zabiegu i nie miałam żadnych problemów z włosami po nim - nie dotknęło mnie żadne nadmierne wypadanie włosów, nie miałam reakcji alergicznej na składniki preparatu, włosy nie były przesuszone. Ogólnie rzecz biorąc moim zdaniem ten zabieg to strzał w dziesiątkę, ponieważ nie niszczy włosów, a wręcz przeciwnie - ma za zadanie je odbudowywać, bo keratyna zawarta w preparacie ma wnikać pomiędzy "rozcapierzone" łuski włosowe i wygładzać strukturę włosa. Włosy po zabiegu są nieziemsko lśniące i gładkie - po prostu jak z reklamy <3.
Keratyna w przeciwieństwie do trwałej prostującej nie pozostawia odrostu, a raczej wypłukuje się z włosów. Proces wypłukiwania u mnie trwał zazwyczaj około 4-5 miesięcy, ale wydaje mi się, że będzie to zależało od częstości mycia włosów, produktów stosowanych do ich pielęgnacji oraz cech osobniczych.
Jedynym minusem, który ja widzę w prostowaniu keratynowym jest fakt, że włosy są dość "oklapnięte" szczególnie przez pierwsze 2 tygodnie po zabiegu. Niestety ja na nadmierną gęstość włosów nie narzekam, a zabieg prostowania jeszcze bardziej pozbawia je objętości - pozostaje tapirowanie ;).

MOJA METODA WYKONYWANIA ZABIEGU
Nie zliczę już ile razy wykonywałam zabieg keratynowego prostowania wielu moim znajomym (również płci męskiej ;)) no i oczywiście mojej mamie. Oczywiście najlepszą nauką jest praktyka dlatego mam kilka swoich "hintów" dla Was, jeżeli zdecydujecie się samodzielnie wykonać taki zabieg - wyjdę od podstawowej instrukcji wykonywania keratyny i dopiszę do niej swoje wskazówki :).
Jest to instrukcja wykonywania keratyny firmy Encanto do Brasil - ja pracowałam tylko na tej keratynie (a jest wiele różnych rodzajów - np. bardzo znana Global Keratin, ChocoChoco, Coppola itp. itd.) i nie zamierzam zmieniać, ponieważ ufam temu produktowi i nigdy się jeszcze na nim nie zawiodłam :). Aktualnie keratynę można kupić na allegro i ja właśnie tam się w nią zaopatruję.

DO ZABIEGU POTRZEBUJEMY:
- zestaw kosmetyków do keratynowego prostowania Encanto do Brasil składający się z 3 buteleczek - szamponu (Clarifying Shampoo), właściwej kuracji keratynowej (Straightening Treatment) oraz odżywki zamykającej zabieg (Post-Treatment Conditioner)
- pędzel do nakładania produktu na włosy
- ręczniki - najlepiej takie, które mogą ulec zniszczeniu
- maseczka na usta i nos - ochroni nas przed oparami unoszącymi się z włosów podczas suszenia i prostowania
- rękawiczki - są konieczne - raz zdarzyło mi się wykonywać zabieg bez nich i moje dłonie wyglądały tak jakby pomarszczyły się od długiego przebywania w wodzie, z tym że taki wygląd utrzymywał się przez jakieś 3-4 dni - nie polecam :/
- suszarka
- duża szczotka okrągła do modelowania
- grzebień z gęstymi zębami - ułatwia dokładne prostowanie i przy okazji nie parzymy się przy przytrzymywaniu kolejnych pasm
- miseczka, do której wlejemy porcje keratyny, a w kolejnym etapie - odżywki

SZCZEGÓŁOWA INSTRUKCJA (częściowo inspirowana instrukcją Kingi)
1) Umyj włosy szamponem dołączonym do zestawu (Clarifying Shampoo), 2-3 razy w zależności od potrzeb (włosy muszą być całkowicie oczyszczone z wszelkich pozostałości środków do pielęgnacji i stylizacji). - zazwyczaj myję włosy z użyciem szamponu z zestawu dwukrotnie - produkt bardzo dobrze się pieni i dokładnie oczyszcza włosy - stają się one szorstkie, gdyż łuski włosów ulegają uniesieniu, aby następnie przyjąć keratynę
2) Osusz włosy ręcznikiem, tak by były wilgotne, usuwając z nich nadmiar wody. - zawsze staram się, żeby nie przesadzić z tym osuszaniem - wystarczy odcisnąć wodę z włosów i jesteśmy gotowi do następnego etapu
3) Zabieg przeprowadzaj w dobrze wentylowanym pomieszczeniu. Załóż ochronne rękawice, maskę. Przed użyciem kremu prostującego (Strightening Treatment) należy go wstrząsnąć i wycisnąć do miseczki. Włosy dziel na bardzo cienkie partie (o maksymalnej szerokości 5 cm), aby zapewnić dobre pokrycie i właściwy efekt zabiegu. - dobra wentylacja jest naprawdę przydatna, bo preparat potwornie śmierdzi formaliną i szczypie w oczy :/
4) Za pomocą pędzelka do aplikacji, rozprowadź preparat prostujący na włosach w odległości 1-2 cm od ich nasady, nakładając go na cienkie pasma. Kiedy włosy zostaną całkowicie pokryte, należy odczekać 15 min. - rozprowadzanie preparatu w pewnej odległości od skóry głowy służy dwóm celom - po pierwsze - unikanie kontaktu ze skórą, a po drugie - jeżeli nałożymy preparat przy samej głowie, to włosy będą jeszcze bardziej "oklapnięte" u nasady
5) Wysusz włosy suszarką pasmo po paśmie na wysokich obrotach, ale używając średniej temperatury, aż włosy będą suche.- ja suszę włosy dodatkowo modelując je na dużej okrągłej szczotce, co jest szczególnie przydatne przy typowo kręconych włosach
6) Wyprostuj pasma za pomocą grzebyka i prostownicy nagrzanej do temperatury 215-230 ° C (absolutne minimum wg producenta to 205° C). Tylko w takiej temperaturze keratyna zostanie właściwie wprasowana we włos. Pamiętaj o dzieleniu włosów na naprawdę bardzo cieniutkie pasma. Prostuj każde pasmo 6-7 razy! Po wyprostowaniu, odczekaj 30 min. - prostowanie z pomocą grzebyka naprawdę znacznie ułatwia życie ;)
6) Po odczekaniu 30 min, umyj włosy jeszcze raz szamponem oczyszczającym (Claryfying Shampoo). Osusz włosy ręcznikiem, tak by były lekko wilgotne. - najbardziej dramatyczny etap, czyli psujemy to co dotychczas zrobiłyśmy :D
7) Za pomocą pędzelka do aplikacji, rozpocznij nakładanie odżywki (Post-Treatment Conditioner).
Zachowaj odległość 1-2 cm od skóry głowy. Pamiętaj o dzieleniu włosów na bardzo cienkie i wąskie pasma. Kiedy włosy będą całkowicie pokryte, odczekaj 15 min. - jedziemy z koksem od nowa...
8) Spłucz włosy wodą (pozostawiając na nich ok. 50 % odżywki!). - najbardziej enigmatyczny opis ever - nigdy nie wiem ile to jest ta połowa, więc po prostu traktuję włosy trzema chlupnięciami z słuchawki prysznicowej ;)
9) Wysusz każde pasmo suszarką, aż włosy będą CAŁKOWICIE suche. Wyprostuj je za pomocą grzebyka i prostownicy nagrzanej do temperatury 215-230 ° C (absolutne minimum wg producenta to 205° C). Pamiętaj o dzieleniu włosów na naprawdę bardzo cieniutkie pasma. Prostuj każde pasmo 6-7 razy! - ponownie heja banana z suszarką - na tym etapie również używam szczotki do modelowania przy suszeniu, oraz z prostownicą, et voila! Włosy proste :D.

Po zabiegu do pielęgnacji włosów stosujemy szampony bez SLS i SLES (polecam Babydream z Rossmanna - chyba najpopularniejszy), a do odżywek możemy dodawać keratynę hydrolizowaną (można ją kupić na stronach typu mazidla czy zrobsobiekrem) - ja używałam Kallos Crema Al Latte - są dostępne w Hebe za 11,99zł (wiem, bo kupowałam jakoś miesiąc temu :D).



EFEKTY
Pierwsze zdjęcie przedstawia moją Mamusię już po wykonaniu zabiegu - niestety kompletnie zapomniałam zrobić zdjęcia przed, albo po prostu nie mogę ich znaleźć na dysku, bo zabieg robiłam Mamie chyba ze 2 lata temu ;). Przed zrobieniem zabiegu prostowania keratynowego moja Mama nosiła włosy na tzw. hełm - tj. mocny tapir tworzący kokono-podobną konstrukcję :D. Namówiłam ją na keratynowe prostowanie i pierwsza reakcja to była tragedia, bo jak ona się ma pokazać ludziom z takimi ulizańcami - no ale przełamała się i wyszła do ludzi - okazało się, że została obsypana komplementami jak to znacznie młodziej i naturalniej wygląda :D. Do dzisiaj nosi proste włosy i nie tapiruje ich już na wzór kopułki :D.

Zdjęcia numer 2, 3 i 4 podkradłam mojej byłej współlokatorce z jej bloga, o którym chyba zapomniała :(, ale w razie czego linki macie w podpisie :). Zabieg prostowania keratynowego robiłam u niej około 1,5 roku temu.
http://noncaries.blogspot.com/
http://noncaries.blogspot.com/
http://noncaries.blogspot.com/

Ostatnie zdjęcie to prawdziwa świeżynka - zabieg keratynowego prostowania robiłam Ewelinie (buziaki Ewcia :*) 9. listopada. Jak widzicie po zdjęciu przed - Ewelina miała włosy naturalnie kręcone. Przez długi czas biła się z myślami czy zdecydować się na zabieg prostowania, ale w końcu ciekawość zwyciężyła i Ewcia zgłosiła się do mnie. Zabieg zajął nam 5 godzin, a jego efekty widzicie poniżej. Włosy wyglądają bardzo zdrowo, są sprężyste, lśniące i wygładzone, dużo lepiej widać głębię koloru, a co najważniejsze - Ewelina jest bardzo zadowolona, co mnie cieszy jeszcze bardziej :D.

Tym sposobem dobrnęliśmy do końca najdłużej odkładanego posta świata :D.
Jeżeli macie jakieś pytania dotyczące zabiegu keratynowego prostowania włosów to z chęcią na nie odpowiem (w razie czego dajcie mi trochę czasu, albo piszcie na maila, bo jak mnie znowu porwie wir nauki to na komentarze zacznę odpowiadać w okolicy świąt :( ).
Macie jakieś doświadczenia z prostowaniem keratynowym?