Matowe usta to trend, który utrzymuje się już od długiego czasu w modzie makijażowej, a jakiś czas temu dopadł także mnie ;). Całkiem niedawno na blogu ukazał się post o moich ulubionych kolorach pomadek na jesień i zimę (klik!) i pojawiły się tam dwie szminki z linii License to Seduce firmy Misslyn. Oprócz pomadek posiadam także dopasowane do nich konturówki z serii Made to Stay, postanowiłam więc, że przedstawię je Wam we wspólnej recenzji. Zapraszam!
Nieraz już pisałam, że najbardziej lubię pomadki mocno kryjące, nasycone kolorem. W związku z tym produkty Misslyn już przy pierwszej aplikacji zaskoczyły mnie naprawdę porządną pigmentacją. Bo napigmentowane to one są! I to jak! Zarówno krwiście czerwona 25 I'm red-y jak i 39 Rockin' Red w odcieniu czerwonego wina okazały się strzałami w dziesiątkę i szybko awansowały do grupy ulubionych kolorów na jesień i zimę. Dopasowanie do nich konturówek w kolorach Like a Diva oraz Irresistible było świetnym posunięciem firmy Misslyn - a dlaczego? Już tłumaczę!
Pomadki Misslyn, które przetestowałam pochodzą z linii License to Seduce - Cream to Matte, ale nazwa ta troszkę przekracza możliwości tych produktów. Próba stworzenia pomadki o matowym wykończeniu, ale kremowej konsystencji jest dużym wyzwaniem, któremu Misslyn niestety nie do końca podołało. Charakterystyczną bowiem cechą większości matowych pomadek jest ich "tępość" w aplikacji i tak stało się także w tym przypadku. 25 I'm Red-y jeszcze jako tako się broni i pod wpływem ciepła ust nawet całkiem nieźle daje się rozprowadzić, ale ciemniejsza - 39 Rockin' Red bywa trudna we współpracy i wymaga chwili cierpliwości by dać się dokładnie nałożyć. W całym procesie niezwykle pomocne są jednak wspomniane dopasowane kolorystycznie konturówki Like a Diva i Irresistible, które pomagają skorygować niedoskonałości aplikacyjne.
Konturówki same w sobie - w przeciwieństwie do pomadek, mają konsystencję miękką i bardzo przyjemnie rozprowadzają się na ustach. Do nich nie mam właściwie żadnych zastrzeżeń i wykorzystuję je w makijażach także z innymi podobnymi odcieniami szminek :). Są bardzo trwałe, nie "przemieszczają" się, ale też nie wybaczają błędów w aplikacji ;). Nie tak łatwo je zmyć i trzeba się wspierać płynem do demakijażu przy ewentualnych poprawkach.
Kolejną cechą typową dla matowych produktów do ust jest wysuszanie - przyznam że w tej kwestii Misslyn akurat się wybroniło, bo pomadki nie zmasakrowały mi ust na wiór, a i takie rzeczy historia już widziała. Muszę przyznać, że całkiem przyjemnie się "noszą", nie powodują dyskomfortu "ściągniętych" ust, który często towarzyszy produktom matowym. Tutaj jednak wkrada się pewna zależność, która sprawiła, że pomadki te do końca matowe nie są. Wykończenie, które dają te produkty nie jest oczywiście bardzo błyszczące, ale nie jest to także pełen "suchy" mat (którego efekt uwielbiam!), co widać na zdjęciach na ustach - przebija się tutaj ewidentnie naturalny połysk. Mam wrażenie, że firma Misslyn chciała osiągnąć pewnego rodzaju kompromis pomiędzy matowością i nawilżaniem, a w rezultacie nie zrealizowała do końca żadnego z tych postulatów. Pomadki License to Seduce posiadają wady pomadek matowych w postaci tępej aplikacji (pomimo obietnicy kremowości), ale pełnego matu nie dają, z drugiej strony nie wysuszają nadmiernie ust, ale też niespecjalnie intensywnie je nawilżają.
Pomimo wspomnianych wad polubiłam te kosmetyki, ponieważ ich niesamowita pigmentacja i efekt na ustach pozwoliły wybaczyć brak obiecywanej kremowości w aplikacji, a trwałość wynagrodziła nie do końca matowe wykończenie, które... całkiem mi się nawet spodobało :).
Cena pomadek to około 33zł, natomiast konturówek - około 13zł.
Przyznam się Wam, że ta recenzja była dla mnie jedną z cięższych do sklecenia w całość. Jestem rozdarta pomiędzy niezaprzeczalnym faktem, że obietnice producenta nie zostały do końca spełnione, a swoimi własnymi odczuciami, bo mimo wszystko polubiłam te produkty. Tak jak wspomniałam wyżej - próba połączenia matowego wykończenia z kremową konsystencją i dobrymi właściwościami pielęgnacyjnymi nie do końca firmie Misslyn wyszła, jednak całokształt mimo wszystko przypadł mi do gustu - wybaczyłam wady i polubiłam za zalety ;). Pytanie czy da się uzyskać taki kompromis nie tracąc żadnej z tych właściwości pozostaje dla mnie otwarte i jeżeli znacie produkt, który podoła spełnieniu tych obietnic - czekam na sugestie w komentarzach :D.
Piękne kolory ! ♥
OdpowiedzUsuńmi sie podobaja te kolorki ;)
OdpowiedzUsuńKolory są przepiękne, ale masz rację - mat to to nie jest.
OdpowiedzUsuńTeż chcę takie białe zęby! Jak to robisz?!
OdpowiedzUsuńPomadki... hmm... ładne, ale kolory bardzo banalne. W sensie spokojnie można znaleźć odpowiedniki w innych firmach.
To fakt, że łatwo znaleźć odpowiedniki w innych firmach - szczególnie czerwieni, z tym czerwonym winem to różnie bywa...
UsuńRockin` Red przykuł moją uwagę :)
OdpowiedzUsuńPrzepiękne kolory, ten drugi bardziej przypadł mi do gustu :)
OdpowiedzUsuńKochana wybielałaś czymś ząbki? ;)
OdpowiedzUsuńWybielałam, ale dobre 1,5-2 lata temu paskami wybielającymi Crest, które mi znajoma ze Stanów przywiozła na specjalne życzenie, bo słyszałam, że są najlepsze. Aktualnie używam jedynie pasty wybielającej Denivit do szczoteczek elektrycznych i szczoteczki elektrycznej Braun Oral-B Triumph 5000 z nasadką właśnie do wybielania :).
Usuń