Zima nie jest moją ulubioną porą roku i będę ją żegnać bez żalu już jutro, witając pierwszy dzień wiosny. Zainspirowana zbliżającą się w kalendarzu datą 21. marca postanowiłam, że dziś przedstawię Wam dwie propozycje zapachowe od Goose Creek Candle - jedną na pożegnanie zimy - Snow Covered Bridge, a drugą na powitanie wiosny - Wildest Dreams. Zapraszam do czytania!
Zapachy Snow Covered Bridge oraz Wildest Dreams z Goose Creek Candle otrzymałam od Pachnącej Wanny w postaci dwóch niedużych świeczek - modelu Fireflies, które można palić jak regularne podgrzewacze, ale także umieścić w kominku i palić jak woski. Ja zdecydowałam się użyć ich w tej pierwszej formie - tak jak przygotował je producent.
W cenie 14zł otrzymujemy świeczkę o wadze 40g i czasie palenia około 12 godzin.
WILDEST DREAMS
Kompozycja orientalno-drzewna - przepiękny zapach o męskim charakterze, w którym wyczuwam przede wszystkim drzewo sandałowe i cedr oraz bursztyn. Nieco słodyczy dodaje mu wanilia. Choć według producenta zamknięte są w nim nuty kwiatowe i owocowe - ja ich nie czuję. No może odrobinę bergamotki. Przede wszystkim jednak - pomimo braku w składzie - czuję tutaj... ambrę. Być może jest to spowodowane faktem, że zapach tej świeczki bardzo przypomina mi męskie perfumy - Baldessarini - Ambre i mój nos po prostu czuje to co chce czuć ;). Jest to głęboki zapach przywodzący na myśl luksus, intensywny, ale nie duszący. Dla mnie pozostanie jednym z ulubieńców z Goose Creek Candle i z pewnością rozważę nabycie kolejnego egzemplarza.
SNOW COVERED BRIDGE
W tym zapachu dominuje przede wszystkim sosnowa żywica podbita nutą mięty, więc początkowo nie byłam nim zachwycona - pomyślałam, że wącham słoiczek maści na przeziębienie Vicks VapoRub :D. Już w czasie pierwszego palenia okazało się jednak, że ten zapach działa u mnie jak remedium na... ból głowy. Cóż się dziwić - wykorzystanie olejków eterycznych mięty i sosny w aromaterapii nie jest wszak żadną nowością - są pomocne szczególnie przy przeziębieniu i katarze, bowiem ich zapach poprawia wentylację górnych dróg oddechowych.
Tak czy inaczej było to dość niespodziewane, ale powitane z radością odkrycie, które sprawiło, że ta kompozycja zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu. Być może do aromatycznych ulubieńców nie trafi, ale z pewnością będę po nią sięgać w celach terapeutycznych, gdy znowu dopadnie mnie migrena albo katar ;).
Zapachy w formie świeczek Fireflies to swojego rodzaju odpowiedź Goose Creek Candle na samplery i daylighty - czyli po prostu małe świeczki z innych firm. Muszę przyznać, że w porównaniu z innymi tego typu produktami, te z GCC wypadły chyba najlepiej pod względem intensywności, choć ja tak czy siak preferuję raczej zapachy w formie wosków - uzyskuję z nimi największą moc aromatyczną. W związku z powyższym prawdopodobnie wrócę jeszcze do opisanych dzisiaj kompozycji - szczególnie do Wildest Dreams, ale właśnie w ich woskowej formie.
Korzystacie z małych świeczek zapachowych czy wolicie duże gabaryty, a może tak jak ja skłaniacie się raczej w stronę wosków? Jeśli macie z Goose Creek Candle jakichś swoich ulubieńców, to koniecznie podrzućcie mi nazwy, żebym wiedziała co wybrać do kolejnych testów :).
U mnie też dziś pachnący post :) z tych dwóch jakoś bardziej przekonuje mnie WILDEST DREAMS :)
OdpowiedzUsuńPrzepiękne zdjęcia :) Tych świeczek niestety nie znam :(
OdpowiedzUsuńChyba z tych dwóch wolę Wildest Dreams, sosna w ogóle jakoś do mnie nie przemawia :)
OdpowiedzUsuńPodoba mi się forma produktu - sposób, w jaki jest sprzedawany. Natomiast zmysłowo jeszcze go nie poznałam :)
OdpowiedzUsuńZdecydowanie wolę woski. Kiedyś miałam bzika na punkcie dużych świec z Yankee, których nie można dostać w postaci wosków, teraz leżą i się kurzą. Chyba jednak wolę zmieniać zapachy w kominku i codziennie delektować się inną kompozycją. ;)
OdpowiedzUsuń